
W najnowszej książce, „Ostatni list”, autorka oowiada historię - tak, jakby była jej osobistą. Twierdzi, że tak jest, ale… nie do końca. Kilka osób by się tam rozpoznało, kilka osób rozpoznałoby autorkę…
Co mówi jeszcze? Poczytajcie:
Córeczki nigdy nie miałam, choć zawsze chciałam. „Największe twoje marzenie?” – pytano, a ja, od dziecka, odpowiadałam: „domek nad morzem i córeczka”. Domek nad morzem mam, w pewnym sensie. Córeczki – nie.
Mężczyźni mojego życia... tak naprawdę byli całkiem inni. Ja? Jaka byłam, jaka jestem? Przecież - nie odpowiem.
Wymyśliłam to wszystko, jak to pisarka.
Niektóre sprawy w życiu toczą się same, rzekomo bez naszego udziału. Tylko – czy naprawdę nie moglibyśmy trochę zmienić biegu rzeczy?
Bohaterce tej powieści … - a właśnie? Uda się, czy nie?
Przekonajcie się sami.
Historia, opisana w książce, składa się z prawdziwych elementów. Zaczerpniętych z prawdziwego życia. Życia autorki, owszem, ale nie wyłącznie. Głównie – z życia znanych jej osób. Oraz tych, o których czytała w książkach. Oraz tych, których tylko spotkała w środkach komunikacji miejskiej, chcąc nie chcąc słysząc i podsłuchując ich rozmowy.
Konkluzja?
Otóż – to wszystko, po kawałku, kochani moi, zdarzyło się wam wszystkim. Prawda?